Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/20

Ta strona została przepisana.

chująca się w brylantach rosy porannej i przebudzonem uroczysku.
Jerzy oczekiwał Olgi w kawiarni Avenue. Co chwilę spoglądał na zegarek niespokojnie, tłumacząc sobie jej opóźnienie na wszelki możliwy sposób. Miała przyjść o godzinie wpół do szóstej i mimo, że trzy kwadranse minęło od oznaczonej pory, Olgi nie było.
Nerwowy niepokój począł go ogarniać coraz bardziej, nasuwając przeróżne przypuszczenia i wątpliwość w oczekiwane rendez vous.
Kilka wypitych kieliszków likieru nie mogło go zrównoważyć, owszem, podniecało jeszcze więcej. Ogarniała go bezsilna złość. Chciałby się mścić, a bał się, by jej nie spłoszyć na zawsze; żal mu było tego rajskiego owocu — i postanowił czekać cierpliwie, a w razie, gdyby nie przyszła, pójść do niej, do pensyonatu.
Spoglądał ustawicznie na otwierające się drzwi i wchodzących gości, aż wreszcie dostrzegł Olgę.
Przybyła rzuciła okiem po sali. Za małą chwilkę odnalazła Jerzego, siedzącego w narożnej loży.
Skłonił się jej z daleka głową i wyszedł na przywitanie.
Po chwili usiedli razem.