stojąc w oniemieniu. Podobno za bajeczną cenę chciał nabyć obraz pewien Amerykanin, ofiarując zań sumę, która twórcę czyniła odrazu bogaczem. Ale znalazł się równocześnie drugi amator obrazu i rozpoczęło wzajemne licytowanie się. Obydwaj podwyższali sumy, jeden podbijał drugiego, aż wreszcie to kupczenie sztuką tak zgniewało artystę, że postauowił obrazu nie sprzedać. I tak się stało. Tego dnia jeszcze zabrał mistrzowskie płótno z wystawy i, spotkawszy, w powrocie do domu jakąś wyrobnicę, darował jej obraz. Wieść o tem rozeszła się lotem błyskawicy po mieście i, jak słyszałam później, jeden z owych amatorów zakupił dzieło od uszczęśliwionej właścicielki, naturalnie za cenę, jaką dawał wprzód. Jak swojego czasu czytałam, malarz ten umarł z nędzy w jakiemś przytulisku, czy też w szpitalu.
— Ha — odezwał się Jerzy — mógł wziąć pieniądze i żyć sobie wygodnie...
— Panie, pan nie pojmuje czem jest dusza artysty... Ich dusze, to najwrażliwsze mimoze... Sztuka i twórczość, to nie pełnokrwisty arab, lub anglik, to nie premia wyścigowa... — uśmiechnęła się jakby drwiąco, biorąc w palce kieliszek likieru.
Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/29
Ta strona została skorygowana.