Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Czy to aluzya do mego pojęcia o sztuce? — zapytał Jerzy.
— Żartuję, panie Jerzy, napij my się... Zresztą, co nas to obchodzi...
Na twarzy Olgi ukazała się jakaś nieszczerość, ale spłoszyło ją nagłe odezwanie się kwintetu orkiestrowego na kawiarnianej estradzie.
Wesołość poczęła ich opanowywać coraz większa i szczersza.
Wzmagający się gwar i tony muzyki działały podniecająco, przenosząc myśli w słoneczny, szczęśliwy świat, w jakieś pełne słodyczy oszołomienie i wesołość.
Jerzy pod wpływem rosnącego rozmarzenia chłonął wzrokiem Olgę coraz namiętniej i goręcej. Rozogniona jej twarz pociągała go ku sobie chciwie, a pałające oczy budziły wewnątrz niespokojne dreszcze.
Odczuwał jakąś straszną potrzebę zwarcia się z nią w jeden uścisk szaleńczy, w splot ramion zachłanny, dziki i nie mający odpoczynku, w uścisk gwałtowny, bez oddechu i upamiętania, zawrotny i opętańczy.
Zapragnął szału, co myśli gasi i krew rozpala, który nasyca do bezwładności i umęczenia, który odurza napół śmiertelnie.