Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/36

Ta strona została przepisana.

wisz ty... — dopowiedział te słowa ledwie dosłyszalnym szeptem — mówisz ty, boska... — dodał i zdawało się, że klęknął przed nią rozmodlonemi zachwytem źrenicami, że klęknął w wielkiej miłosnej pokorze, jak paź lub bard, chylący się do nóg ukochanej z ostatnim tonem czarownej pieśni, a pierwszą falą przebłogiego szczęścia.
Olga tryumfowała. Biło z niej jakieś chytre zadowolenie, jakaś uciecha namiętna i pół dzika, mająca cechę despotycznie przyjmowanego hołdu, który nasyca głodne instynkta i karmi duszę długo hamowanem pragnieniem.
Ale budziła się w niej i pewna litość, kobiecość czuła się urażoną za to postępowanie nielitośne, zrobiło jej się go żal, natura bowiem zapalczywa pchała ją, jakkolwiek nie bezwzględnie, ku Jerzemu, czasami chciałaby wpaść w jego ramiona, całować jego twarz pielęgnowaną z całą starannością, przyłożyć usta do jasnych, ładnie przystrzyżonych wąsów i tulić się do ust, zaciętych nieco i tak wabiąco wykrojonych...
Podobał jej się ten Jerzy, jego szyk i ułożenie i to napół ironicznie, dumne patrzenie się na ludzi.
Od pewnego czasu zrodziły się w niej dwie