Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/39

Ta strona została przepisana.

się drobnemi kropelkami, jak pod wpływem szalonego uścisku.
Rozmarzenie potęgowane obrazem Olgi uniosło go zawrotnym szałem, tłumiąc swobodny oddech.
— Panno Olgo, ta muzyka, gwar i szampan poczynają mię dusić... Tak to na mnie działa, że wprost tracę panowanie nad sobą... Może wyjdziemy przejść się?
— Owszem, miałby pan popełnić jaką niedorzeczność, to chodźmy... — odpowiedziała srebrzystym półuśmiechem.
Po małej, niewinnej sprzeczce, wynikłej z wspólnej chęci płacenia, Jerzy wyrównał rachunek i wśród ostentacyjnych ukłonów służby wyszli z kawiarni.
Zegar kościoła katedralnego wybił właśnie dziesiątą. Ruch uliczny zmniejszał się coraz bardziej; tu i owdzie zapadała w bramę ludzka postać, ginąc w jej mroku, lub słabo oświetlonej sieni.
Miasto kładło się zwolna na spoczynek. Usypiało znojnie, niby gadzina robocza po dniu wysilnej pracy, wysmagana spiekotą słońca, sponiewierana razami, z tępem, nieokreślonem uczuciem w zaskorupiałem wnętrzu.