Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Jakiś czas szli w milczeniu. Obydwoje czuli w piersiach jakowyś głód, jakąś niewypełnioną przestrzeń gniotącą swoją próżnią i niedającą spokoju. Czuli ściągnięte nerwy prące do szału, zmysłowość ogarnęła im mózgi i rozpalała krew.
Im większa fala namiętności uderzała w Olgę, tem większy chwytał ją lęk, na pół słodki i nieokreślony, drażniący. Stawiał zaporę między trzeźwością a upragnieniem, to kusił i odradzał. Pragnęła upojenia i zemsty — w jeden chaos mieszało się to w niej, czyniąc boleśnie niezdecydowaną.
— Panie Jerzy, pan mię odprowadzi do domu, już taka późna godzina, dobrze?
— Jeśli sobie pani życzy, owszem.
Poszli w kierunku pensyonatu Olgi. Jerzy stał się milczący i zamyślony. Ta czarująca kobieta ciągła go ku sobie całą potęgą uroku i powabu. Wydawała mu się czemś nieziemskiem, źródłem rozkoszy przechodzącem wszelką imaginacyę, jedyną istotą pod słońcem, której pieszczota nie traci nigdy na sile, nie maleje, nie przesyca, ale pozostaje niezmienną i tak wielką jak w pierwszej chwili upojenia. Za jeden jej uścisk gorący i niewymuszony, za pocałunek otchłanny i szaleńczy, byłby teraz oddał wszystko. Pragnął jej gorejącymi zmy-