Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/44

Ta strona została przepisana.

słami bardziej, niż kiedykolwiek jakiej kobiety. Wionął od niej ku niemu jakiś niebiański prąd, mrocząc trzeźwość i własne ja. Wściekłość pożądania rozpalała mu oczy. Rozogniona krew, zda się, kipiała mu w żyłach, bo czasami jak gdyby bladł pod jej zalewem.
— Co pan ma zamiar teraz uczynić? — zapytała, stając przed bramą. — Wraca pan do miasta, czy do siebie? Jabym radziła iść do domu i przespać to rozdrażnienie...
— Czułbym się najszczęśliwszym, gdybym mógł jeszcze widzieć panią przy sobie... — Wzrok jego był w tej chwili chytry i pożądliwy.
— Kiedy ja zaraz udaję się do łóżka. Czuję jakieś zmęczenie i również jestem rozdrażniona, jak i pan...
Znaczenie tych słów stało się podnieceniem pożaru szalejącego w piersiach Jerzego.
— Do łóżka o tej porze? Myślałem, że przy tak pięknej nocy poprosi pani do siebie, wyjdziemy na balkon, naprawdę, tak się tym planem cieszyłem w myśli...
— A cóż powiedzieliby ludzie, widząc mnie przyjmującą mężczyznę o tej porze?
— Ludzie już śpią, a dla stróża bywa to obojętne!