Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/50

Ta strona została przepisana.

się rozdrażniać, ani brać sobie do serca wszystkiego... — głos jej drżał nieco, choć w duszy miała wielkie zadowolenie.
— Powiedz, kochasz... kochasz... mów... miej litość... odpowiedz szczerze... Olgo!... — Twarz przybladła mu do tego stopnia, że przy jasnem elektrycznem świetle wyglądał podobny do upiora.
— Ależ panie... Jerzy...
— Powiedz... powiedz!...
— Co pan chce, przecież ja z panem sympatyzuję bardziej niż pan przypuszcza... niechże się pan uspokoi, proszę pana...
— Nie! Dziś to ostatnie moje pytanie... Żyć dłużej w tej niepewności nie mogę, nie chcę, nie potrafię!
— Cóż ja panu mogę dziś więcej powiedzieć? Przyszłość okaże, niech się pan nie gorączkuje, proszę mię puścić...
Jerzy nie zwalniał jej z uścisku.
— Nie puszczę pani, dopóki nie odpowiesz tak, lub nie! Dość tej męczarni i oczekiwania, och, dość!
— No, czy ja wiem... — odrzekła po chwilce z wyrazem jakowegoś zamysłu.
— Olgo droga, kochana, wymów to słowo, ty złota, najsłodsza!...