Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— Kocham... — skłamała cichym głosem i opuściła głowę.
Słowo to zwaliło się na Jerzego jakby olbrzymia góra szczęścia. Porwał ją w pół i począł pieścić nieupamiętanie, szaleńczo. Dorwał ustami szyi i całował nieugaszenie, porwany huraganem rozplenionych żądz.
Olga siliła się na opór, ale brakło jej sił. Przyjmowała jego pieszczoty na pół biernie, chciała coś mówić, ale zamykał jej usta warem pocałunków, nie dając przyjść do słowa.
Szał porywał Jerzego coraz gwałtowniejszy, tulił ją do piersi całą mocą, zachłannie, demonicznie.
— Puść już! — wyszeptała zmęczona, starając wyswobodzić się z jego opętańczego uchwytu.
— Nie puszczę, ty skarbie, aniele, raju!... — podniósł ją w górę i siadł z nią na tuż stojącej sofie.
— Puść! — zawołała półgłosem, w którym był przestrach i prośba zarazem.
— Moja, jedyna, najdroższa... Olgo, przecież ty moja już!...
— Pogniewam się, panie Jerzy, daj pan już spokój...