Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Czy pan oszalał?... — wyrzuciła ze siebie zdyszanym głosem.
Ledwie rzuciła te słowa, gdy chwycił ją za ręce i całą siłą przyciągnął znowu do siebie.
Wiedziała, że jeśli przyjdzie do dalszej walki, to nie zdobędzie się na obronę, że uledz musi. Mając to w myśli, chwyciła się ostatniego sposobu ratunku.
— Jerzy, jam przecież twoja, ale dziś nie ulegnę ci, dziś nie mogę, stanowczo nie mogę... słuchaj, jutro, pojutrze, dobrze, zgodzę się, ale dziś nie, dziś nie...
Zdawało się, że Jerzy nie słyszy tych słów, że nie jest w stanie pojąć tej prośby, a jednak zrozumiał je widocznie, bo ręce opadły mu bezwładnie na kolana, jakby im czucia nagle zabrakło. Domyślał się gorejącym mózgiem, iż musi być jakiś głębszy powód tego oporu, jakaś tajemna przeszkoda.
— Jurku mój dobry, nie dziś... — objęła go dłońmi za głowę i, choć był dla niej od tej chwili wstrętny, przytuliła usta do jego czoła. Uczyniła to, by ugruntować swoje kłamstwo.
Jerzy ucałował jej dłonie i sięgnął drżącą ręką po papierosa. Zapalił go, zaciągając się namiętnie