Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Pociąg ruszył. Orlicz przedstawił się Oldze, dodając do nazwiska zawód.
— Bardzo mi przyjemnie poznać tak głośnego artystę...
— Ach, poco aż tyle zaszczytu, jestem najzwyklejszym śmiertelnikiem, co potrafi coś niecoś wydobyć z gliny, czy marmuru...
— Pan, widać, bardzo skromny?
— Och, nie. Jestem tylko obojętny na wszelkie uznania i autoreklamy.
— Przepraszam za śmiałość, czy pan przypadkowo wraca do domu?
— Moim domem, proszę pani, jest cały świat... No, ale przeważnie siedzę w stolicy, gdzie mam pracownię. Obecnie zaś jadę do Zaborza, gdzie mam we dworze zamówienie na popiersie i posąg bogini.
— Do Zaborza? — zdziwiła się Olga wybuchowo. — Toż to jest w naszem sąsiedztwie, o pół godziny drogi. Ja mieszkam w Brzeźnicy, to nasz majątek. Naprawdę, jak to się ciekawie złożyło... I że nasze strony dostąpią takiego zaszczytu...
— Aż zaszczytu?
— No, pewnie. A czy pan zna tamtą okolicę?
— Wcale nie; pierwszy raz jadę w te strony.
— Długo pan myśli zabawić?