Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Przypuszczam, że za miesiąc będę mógł powrócić — odpowiedział, muskając palcami nieduży wąs.
— O, tamtejsza okolica nie puści pana tak prędko...
— Taka urocza?
— Owszem, bardzo jest piękna; równina, stawy i lasy przeogromne, odwieczne. Ale nasi obywatele nie pozwolą panu wyjechać. Gdy pan zechce, będzie miał ogromną ilość zamówień. Ja pierwsza zaczęłabym się ubiegać, by mię pan sportretował...
— Ależ z największą przyjemnością! Na wszelki wypadek wiozę ze sobą kilka brył gliny i złom karraryjskiego marmuru.
— Wspaniale! Więc zrobimy ugodę?
— Ależ naturalnie; jestem do usług.
— Ach, Boże, jaka szczęśliwa się czuję, że będę mogła mieć dłuta pana jakie dzieło...
— A gdy ja pani powiem, że chciałem ją już wykuć w marmurze, nie znając jej jeszcze?
— Jakto? Kiedy? Pan chyba żartuje?
— Ależ mówię najpoważniej. Miałem, proszę pani, zamiar już dawno i mam go dotychczas, wyrzeźbić postać Hetery. Com się nagonił, naszukał