Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Pochlebca z pana, panie artysto...
— Bynajmniej. Proszę wierzyć, że przerzuciłem przez oczy tysiące kobiet, i nie znalazłem dostatecznego modelu. Spotkałem nareszcie panią. Starałem się dowiedzieć, kto jest osoba tak długo przeze mnie poszukiwana i zasięgnąłem nieco wiadomości, naturalnie poznawszy kim jest pani, nie miałem śmiałości zaproponować pozowania...
— Więc nawet byłam śledzona?
— Tak, musiałem się upewnić, by się nie spotkać z odkoszem. Dlatego, widzi pani, uczęszczałem codziennie do kawiarni, gdzie miałem szczęście widzieć panią i starałem się utrwalić w myśli jej rysy, a później robić z pamięci. I tak zrobiłem. Włożyłem dużo pracy w rzeźbę, aż w końcu stłukłem ją na kawałki, bo była tylko marnem podobieństwem pani. Wprawdzie powinienem był postawić pani tę propozycyę, a myślę, że dla kultu sztuki, artyzmu, pani byłaby się zgodziła...
— Ależ naturalnie!
— Naprawdę, jakżeż jestem szczęśliwy z dzisiejszego opatrznościowego spotkania... Pracę w Zaborzu będę się starał możliwie jak najprędzej ukończyć, a wówczas zabiorę się do prawdziwego dzieła.