Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— Pani skarży się na nudy? Widziałem panią zawsze zadowoloną, wesołą, w towarzystwie jakiegoś elegackiego pana...
— Ach, to pewien znajomy pan, obywatel z lubelskiego.
— Zapewne konkurent? — zapytał z pewną ciekawością.
— Och, niechże Bóg broni! Toż to już stary kawaler prawie...
— Wydawał mi się tak młody jeszcze.
— Ostatecznie starym znów nie jest, ale życie trawi go jakoś prędko... Spotkałam się z nim przypadkowo, no i z braku towarzystwa zmuszonam była obcować — odpowiedziała wymijająco i zmieniła temat.
Pociąg mknął jak strzała. Stacye mijały szybko, ale koniec podróży był jeszcze dosyć daleki.
Z okien wagonu rozciągał się piękny krajobraz, naszkicowany miłą oku szachownicą zielonych zbóż, wiosek tu i tam przyczajonych do ziemi, niby zmęczona robotnica w polu, kęp rozłożystych drzew, lub lasów ginących na horyzoncie ciemno-sinawą smugą.
Dzień był ciepły, słoneczny, prawie upalny. Czystego lazuru nieba nie brudziła najmniejsza