Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/64

Ta strona została przepisana.

subtelnej doskonałości. Miał przytem jakiś zacięcie skupiony wyraz twarzy, pełen stalowych błysków ócz, co Olgę doprowadzało do zachwytu. Jakże odmiennym, o całą przepaść, wydawał jej się od Jerzego, tego nieraz cynika, o wyglądzie jakby anemicznym, wczas przeżytego, bez wyraźniejszych śladów męskich sił i energii znamionujących tak młody, dopiero w właściwą skalę rozkwitły wiek. Zbrzydł jej teraz do tego stopnia, że czuła się oburzoną na siebie, iż były chwile, co pociągały ją ku niemu i oszołomiały nawet. Ten na pół chłodny rzeźbiarz, ten brunet o żywem i stanowczem obliczu, bujnej, hebanowej czuprynie, z fascynującemi oczyma, dosyć wysoki i silnie zbudowany, był w stosunku do tamtego, niby cieplarnianego drzewka — młodym dębem, o zdrowych mocnych konarach, patrzącym w świat odważnie i wyzywająco, z ogromnem pragnieniem życia i czynu.
Ta moc, bijącą z Orlicza, pokonywała Olgę stopniowo i pewnie. Widząc go po pierwszy raz w kawiarni wydawał jej się jakby smutny i opuszczony, trochę ascetyczny w kulcie swego talentu, jak przypuszczała, ale było to tylko złudzenie. Przeciwnie, Orlicz, mimo, że sztukę kochał do szaleństwa, że poza nią nie widział żadnego ważniej-