Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/76

Ta strona została przepisana.

mu się zniechęcenie do tego stopnia, że postanowił uciec od ludzi jak najdalej i gdzieś, w jakim cichym zakątku przeżyć te pozrywane plany, nim nie zdobędzie świeżej energii i chęci do nowej pracy.
Ten na pozór mało znaczący fakt, bo przedłużający tylko pracę, rana mogąca się w jednym miesiącu zabliźnić, stargała jego wolę niby słabemu dziecku, odbierając hart i postanowienie.
Czuł, że nie potrafiłby pracować na nowo, że braknie mu sił i chęci, chyba dopiero za jakiś czas.
Myśl, że opuści Olgę, tę rozkoszną samicę, jak ją w duszy nazywał, nie stała mu bynajmniej na przeszkodzie, było mu to obojętne i naturalne.
Że tam swojego czasu, w szale miłosnego dyalogu wyznał jej miłość wierną na zawsze — to cóż? Wszak rozmiłowanej kobiecie nieskładanie zaklęć i przysiąg bywa uważane za nietakt, albo czajoną zdradę... Mówił więc jak tego pragnęła jej dusza i ono serce szukające spokoju i pewności w słowach uroczystych wyznań.
Kłamał, nie zdając sobie sprawy z tego, że słowa jego mogą być dla niej najświętszym talizmanem i drogowskazem losu — życia...
Nie szalał, nie zdobywał jej serca, nie błądził za nią z tęsknotą, nie błagał o wzajemność, ni mo-