Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/78

Ta strona została przepisana.

— Jeszcze dziś muszę wyjechać — mówił urywanym głosem — mam do zakupna parę narzędzi, pilników... za dwa dni wrócę... inaczej nie mógłbym pracować... Prosiłbym o konie do stacyi, chciałbym jechać jeszcze wieczorowym pociągiem, by nie przedłużać pracy...
Był blady i zmieniony, oczy zapadły mu gdzieś w głąb czaszki i podsiniały w podkowy.
Oświadczenie to i bladość Orlicza nie przeraziły Olgi zupełnie, bowiem już nieraz widziała go w tym stanie podczas natchnionej pracy, lub powstałych w myśli wizyi. Zaciekawił ją tylko tak nagły wyjazd, co ostatecznie wytłumaczyła sobie jego wyznaniem. Chciała jechać z nim razem, ale oparł się temu, wynajdując różne przeszkody i niedogodności. W końcu skończyło się na tem, że pojechali wspólnie do stacyi nagląc, by nie zapóźnić.
Przez cały, przeszło godzinny czas drogi Orlicz był prawie milczący i ponury, że nawet zwykła gadatliwość Olgi nie potrafiła wciągnąć go w tok rozmowy i rozjaśnić zachmurzonego oblicza.
Pożegnanie na dworcu było pospieszne, bo pociąg zajeżdżał już na plac.
Jeszcze kilka słów rzuconych urywkowo i Or-