Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/79

Ta strona została przepisana.

licz, ucałowawszy rękę Olgi, wskoczył do wagonu.
Gdy pociąg ruszył, zaklął sam nie wiedząc czemu i, rozparłszy się wygodnie, zapalił papierosa.
Nie wiedział czemu tak naglił do wyjazdu, jaka siła odpędzała go stąd, choć starał się to koniecznie odgadnąć. Czuł w sobie tę obcą siłę, ciążącą mu na sercu jak ciężki kamień, ale odnajdywał w myśli również, że postanowienie to jest niezbędne, że przyszło jako jedno z milionowych skinień fatum, że musi iść za onym głosem, nie pytając dokąd i czemu...
Jakby przed tem zrządzeniem chyląc głowę, oparł się policzkiem o framugę okna, a wiatr wpadający do przedziału począł mu mierzwić długie, hebanowe włosy.

Po rżyskach pól, szarych, powiędłych badylach ziemniaczanych, po wygolonych ugorach i krzewach z pożółkłem liściem rozmotała z niewidzialnego kłębka prządka Arachna srebrzysto-białe nici. Przędła przez piękne, ciepłe dnie, dziergała przeróżne hafty i zasłonki, obsypując wieczorami swą tkanną pracę niezliczonymi paciorkami rosy, ni-