Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/84

Ta strona została przepisana.

zostawiając nieznaczne ślady, walające się bezładnie po podłodze.
Z tą samą mocą i wściekłością uderzyła z kolei w marmur. Z trudem kruszył się tors pod słabem kuciem obucha, aż wreszcie uległ.
Ten sam los spotkał uroczą twarz, subtelnie zaokrąglone ramię i dłoń zwiśniętą z pożogi upragnienia.
Zdawało się, że wpadła tu niepowstrzymana furya, gnana zemstą, druzgocąca wszystko, niby wandalska horda, że idzie kres i zatracenie wszelkiemu pięknu.
Mściła się do ostatka, deptała nogami skruszoną glinę i marmurową piargę, aż podniecone siły opadły ją do cna.
Wtedy stanęła wśród rumowiska i opuściła oczy ku ziemi...
Prawie przez okno zajrzał miesiąc.
W jasnym jego blasku tarzała się na podłodze rozbita postać Hetery, niby przedwieczne wykopalisko.
Olga, napoiwszy wzrok dziełem zemstliwego zniszczenia, wróciła do pokoju.
Tu oparła się bezsilnie o róg stołu, zniżając bezmyślnie źrenice na biały obrus.