Strona:Paweł Staśko - Kain.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

ten sen, to miłowanie
jest nasze...

(całuję ją w czoło)

Kwiecie mój,
dnia niema, niema chwili,
by mi się twe nie śniły
dobre, kochane oczy...
Gdym z trzodą jest na łące
sam jeden, to mię gdzieś
porywa myśl, że tam,
pośród tych nieb roztoczy
ciebie zobaczę i usłyszę
twą słodką pieśń —
Że usta gorejące
na czoła spiek
mi kładziesz... Że tę ciszę
słodyczną z blasków tkasz...
że oną ciszą
ty do mie mówisz... Ah,
że w spólnych snach
błękity na kołyszą — — —
I chciałbym by tak wiek
śnić z tobą wraz
i pić te zdroje...

(Almę porywa nagły płacz)

Och, czemu łkasz?