— Matko Najświętsza ratuj, by mi nie pękło serce! — wydyszała z obłąkaną radością. — Dziecko moje jedyne, córusiu przenajdroższa!... Znalazłam cię — jam twoja matka... matka!...
Jak podcięta gałązka runęła z jękiem do nóg córki, bezsilne ręce już nie zdołały objąć ciała. Nerwy zszarpane długoletnim cierpieniem nie wytrzymały tego ogromu nagle objawionego szczęścia i opadły jak włókna. Zemdlała.
Nie odzyskała przytomności, gdy ją niesiono do kajuty, i nie słyszała szlochu córki, dopiero kiedy zjawił się lekarz z jakimś cucącym środkiem, otworzyła powieki.
Grot, nie pojmując coby tu zaszło, skomlał w kącie żałośnie, jak gdyby błagał o wyświetlenie tego niezwykłego zdarzenia...
Świadkowie zaszłej sceny jęli komentować wypadek, podczas gdy niebo spowiło się w chmury i coraz większy męt gęstniał na widnokręgu.
Siedziały przytulone do siebie, ledwie się widząc przez łzy niezmiernej szczęśliwości.
Omdlenie Obrochtowej nie trwało tługo i na wet nie było konieczności pozostawania w łóżku. Serce matczyne które tyle bólu przetrwało, zniosło również i ten udar radości, graniczącej już niemal z szaleństwem.
Padały teraz słowa jak ziarnka z nitki rozsnutego różańca, słowa łaknące wszystko tchem jednym wypowiedzieć, spragnione wieści, nawskrość przenikające rodrżałe serca.
Otchłannie głodna dusza matki i nieszczęśliwej żony pragnęła się nasycić treścią wszystkich