Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/102

Ta strona została przepisana.

minionych dni, które składały się na ciężkie, długie lata rozłąki, aby wypełnić rozpaczą pustkę w piersiach ziejącą wiecznym niepokojem, okrutną, prześladowczą, zastygłą w krzyku potępienia. Ciężki może niedoszły grzech młodości, lecz jakże nieporównanie cięższą była za błąd pokuta! Za jedną chwilę zamroczenia, za pierwszy uścisk, boć istotnie nie było tu trzeźwo uplanowanej zdrady, straciła męża, umiłowane dziecko, wszystko. Bezsprzecznie zawiniła, ale prawdziwym winowajcą był uwodziciel. On sieć zastawiał, kusił, obiecywał dla męża wybitne stanowisko. I w dniu, gdy wreszcie miał upór jej przełamać, stało się to nieszczęście... Uciekła wtedy przerażona lecz nie poszła za sprawcą swej chwilowej słabości. Kiedy wróciła nocą aby się rzucić do nóg męża, zastała pokój pusty... Łkała do rana, rwąc z głowy jasne włosy, lecz żal nie przyniósł zmiany. Od tego dnia zaczęła się jej rozpacz i zaczęła tułaczka. Zarabiając na życie, przenosiła się z miasta do miasta w poszukiwaniu męża i jedynej córeczki. Niestety, te dwie drogie osoby znikły bez śladu, jakby śmierć je zabrała. Nie wiedziała nawet czy żyją, czy nieszczęśliwy mąż nie wpadł w jaką najgorszą ostateczność, mimo to jednak nie zaprzestała poszukiwań. Jak jej pisano, do kraju nie powrócił, nikt nigdzie o nim nie słyszał, — przepadł w szerokim świecie. Ogłoszenia w dziennikach pozostały bez echa. Płynęły lata, w czasie których przeszukała, wszystkie fabryczne miasta Północnej Ameryki, aż wreszcie nielitościwy los zagnał ją do Meksyku. Słyszała, że do owego kraju wyjeżdża wielu emigrantów, więc pełna wiary i nadziei pociągnęła za nimi. Niestety, nadaremnie. Bóg jeden wiedział, ile przyszło jej przeżyć, przecierpieć, ile znieść nędzy. Jednak z bezprzykładnym uporem nie