Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/104

Ta strona została przepisana.

cień skazy pełnego błędów życia. Niewymownie bolało ją to kłamstwo, lecz dla spokoju dziecka musiała prawda być zakryta.
Grot, na widok serdecznych pieszczot przeplatanych łzami radości i nieustannych zwierzeń, zwinął się w kłąb pod drzwiami, jednak o śnie niemyślał. Owszem, ciągle zerkał z pod czoła a ten wylew czułości, miarkując w swojej roztropnej głowie, że tę poważną siwą panią musi napewno łączyć z Wichną jakiś niezwykły węzeł i że należy przed nią być z respektem. Jednakże pomimo tak przekonywających spostrzeżeń, postanowił czuwać nadal uważnie, bowiem był już raz świadkiem w tej wrzaskliwej kawiarni podobnej zażyłości i nie zapomniał wcale, czym się to wówczas skończyło...
Naraz rozdarł powietrze przeciągły jęk okrętowej syreny.
Obrochtowa wraz z córką wybiegły na korytarz przerażone tym niezwykłym alarmem, ale je zaraz i licznych niemniej wylękłych pasażerów uspokoił z pokładu nadchodzący marynarz.
— Proszę nie obawiać się wcalę, bo nic złego nie zaszło — oznajmił głośno. — To tylko mgła przeklęta, zatem sygnały są konieczne.
Z powodu zapadającej nocy i owej mgły przenikającej swą wilgocią, nikt już na pokład nie wychodził, natomiast całe życie grupowało się w salach albo poszczególnych kabinach. Dalsze ryki syreny już nie sprawiały niepokoju mimo to jednak były dla ucha nad wyraz nieprzyjemne.
Silne światła lamp pokładowych i reflektora wyglądały obecnie niby słabe latarnie, jarzące się w gęstych obłokach dymu. Zasięg widzenia zmniejszył się do minimum, tak gruba była warstwa mgły rozpostartej wokół i tworzącej wraz z wodą jeden nieprzenikniony wzrokiem tuman.