Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/108

Ta strona została przepisana.

bieliły się na twarzach. Mimo pozornego uspokojenia każdy ruch statku budził nowy lament i chaos, niesforną bieganinę, wszczynając przytem pełne tragizmu sceny. Pasażerowie coraz tłumniej wybiegali na pokład, jakby już woda zatapiała kajuty i jakby tylko na powierzchni mogli znaleźć ratunek.
Aliści ciężko raniona „Bretania“ trzymała się na falach bez podejrzanej zmiany, tylko dziwnie zmartwiała z powodu wstrzymania tętna maszyn i ucichłego szumu śruby. Jęk jej syreny stale wzywał pomocy, jednakże „Präsident Hindenburg“ sprawca nieszczęścia, jedyny okręt jaki znajdował się w pobliżu, okazał się nieczuły na wołanie. Nie dbał o obowiązek, ani przez długie wieki uświęcone zwyczaje, jakie na morzu obowiązują nawet wrogów, wyżej stawiając odpowiedzialność za wypadek, niż życie kroci niewinnych ludzkich istot.
Nareszcie po upływie godziny niezmiernego wysiłku załogi „Bretanii“ uszy telegrafisty wyłoniły zbawcze słowa: „Bretagne. Stop! Wytrwajcie, podążamy z pomocą! Stop! Jesteśmy od was pięć mil morskich! Stop Sygnalizować stale! Stop! Polonia! Stop!
Jednak mimo wprost rozpaczliwej pracy pomp strumień wdzierającej się wody nie dał się przezwyciężyć i „Bretania“ jęła coraz to bardziej przechylać się na bok.
Tłum pasażerów, co tylko otrzymaną depeszą podniesiony na duchu, znów zawrzał z przerażenia. Dolny pokład parowca zmienił się teraz w istne piekło, obraz pełen dantejskich, rozdzierających scen. Mężczyźni tratowali kobiety i spychali za siebie, ustały naraz wszelkie formy, każdy chciał się pierwszy ratować. Zwierzęcy instynkt i