Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

Ujrzał ją, poznał i bez chwili wahania skoczył z pokładu w morze. Na krótką chwilę zanurzył się zupełnie że Wichna, nie dbając na głąb morską, już zamierzała pośpieszyć mu z pomocą, gdy naraz głowa psa wychyliła się z wody, kierując się ku łodzi. Lecz łódź już odpływała przy wiosłowaniu majtków których porozdzielano między łodzie, szybciej niż pies, oddalając się w przypuszczalnym kierunku wysp Azorskich.
— Na Boga,, to mój pies! — poczęła błagać Wichna. — Pozwólcie mi go zabrać.
Marynarz coś odpowiedział po francusku, prawdopodobnie, że łódź jest przeciążona i dalej zanurzał wiosła w wodę.
Grot, płynął ile sił, człapiąc łapami i nie spuszczając oczu z łodzi. Czyżby go nie widziano, albo chciano zostawić na pastwę fal? Przecież uciekają przed nim?
Zrozpaczonej dziewczynie omal serce nie wyrwało się z piersi.
I znów przemogła miłość, przemogło szczere przywiązanie do wiernego zwierzęcia, gotowe do największej ofiary. Serce dziewczyny winne mu było życie, kobiecą cześć i przyjaźń, więc jakże opuścić go w nieszczęściu?
Wichna wpatrzona w ciężki wysiłek psa nagle porwała się do skoku, na szczęście ręce marynarza i matki pochwyciły ją w porę.
— Mamusiu! — poczęła wydzierać się i krzyczeć — przecież ja muszę go ratować, to mój obrońca... on przecież zginie! Panie, miej litość! — wyciągnęła błagalnie ręce do marynarza — weź go do łodzi! Ja mu miejsca ustąpię, będę trzymać się łodzi i tak popłynę...
Marynarz choć nie rozumiał słów tej szlachetnej dziewczyny, uległ wreszcie jej proś-