i znalazł wspólny grób na dnie tajemniczego oceanu.
„Polonia“ spełniwszy święty obowiązek ruszyła wolno dalej w poszukiwaniu szalup z rozbitkami.
Złamanym masztem tonącego parowca już pomiatały teraz fale, drugi się chylił coraz bardziej jak podcinany świerk, by wkrótce wraz z kadłubem zapaść się w bezdnie morskie.
Olbrzymi lej utworzył się ponad nim, wreszcie falc uderzyły o siebie i zamknęły się szybko, niby opadające wieko trumny.
Upłynęły dwie długie, uciążliwe godziny, a szalupa, w której znajdowała się Wichna wciąż jeszcze błąkała się po morzu. Grupa rozbitków składająca się z samych kobiet i dzieci dygotała z zimna i ustawicznej trwogi, że łódź pewnie już wyspy ominęła, a okręt, zwiastujący, swą pomoc, może zabłądził w szarej topieli mgieł i nie natrafiona miejsce katastrofy. Odzienie wszystkich było zupełnie przesiąknięte wilgocią, zbryzgane słoną pianą, zaś twarze sine, pełne bólu i lęku.
Wichna, najbardziej z kobiet wytrzymała, widząc zupełne wyczerpanie wioślarza, sama uchwyciła za wiosła, nietylko aby rozgrzać do cna zziębnięte członki, lecz przede wszystkim okazać wdzięczność za wielką łaskę uratowania Grota.
Znowu łódź wyraźnie posunęła się naprzód, co dzielnemu dziewczęciu dodawało coraz większej otuchy. Lęk i zwątpienie prawie nie miały doń dostępu i gdyby nie za ciężka szalupa i febra trzęsą-