ca ciałem drogiej matki, byłaby z chęcią poigrała z falami jak to co dzień czyniła na swej puszczańskiej rzece. Fale nie były wprawdzie wielkie, jednak wzdymały się poważnie, rzucając często łodzią niby małą łupinką. Właśnie owa huśtawka, jakiej nigdy nie mogła zażyć na strumieniu, a która z każdą chwilą nieciła grozę wśród rozbitków, upajała ją sobą i jakby w skrzydła zamieniała ramiona. Poznała w lot, że tu nieco inaczej trzeba używać wioseł, że gdy zbliża się fala, winny opierać się we wodzie, a kiedy dziób szalupy podniesie się do góry należy szybko pchnąć ją naprzód i spływając z grzbietu, odpowiednio utrzymać równowagę.
O gdyby nie te kwilące, biedne dzieci, matka napół przytomna, panie i ta przeklęta mgła — jakżeby chętnie wypróbowała swoich ramion i popłynęła przeciw najwyższym wałom fal!
Ta leśna wychowanka, od pierwszej chwili kiedy nieszczęsna „Bretania“ opuściła Vera Cruz, pokochała ocean całym zapalnym swoim sercem. Przemówił do jej duszy bezbrzeżny jego ogrom, nieogarniona moc i codzień prawie inny żywioł, wspaniały, porywający, jakim był żywioł puszczy, tylko po stokroć razy potężniejszy. Wprawdzie, mieszkając w samotności, lubiła przypołudniowy spokój lasu, zaciszny cień platana, czy skrawek piasku na wybrzeżu, jednak o wiele silniej mówiła doń pełna dzikich poryków moc, powódź, rozrywająca brzegi, lub błyskawice tnące oślepiająco, zakryte chmurą niebo. Wtedy przeszywał ją nawskroś prąd radosnego podniecenia, wyprężały się nerwy, wtedy świat był wspaniały w swojej grozie, niezwykły, mocny. Cóż dopiero ocean... Ten nawet podczas ciszy wydawał się mocarzem przez swój przytłaczający bezkres i niepojęty szept
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/114
Ta strona została przepisana.