Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/117

Ta strona została przepisana.

mienionej „mademoiselle“, jednak podniecona wioślarka mimo powtórnej prośby nie zgodziła się na to.
Na raz jej bystre oczy spojrzały w prawą stronę, gdzie właśnie z szarawego obłoku wychylał się do słońca jakiś zielony miraż...
Nie spuszczając zeń źrenic podniosła się co prędzej, a usta wołały już radośnie: — Wyspa!... wyspa!...
Wszystkie oczy zwróciły się w tę stronę i równocześnie z piersi rwał się niepowstrzymany okrzyk szczęścia. W te skulone postacie w jednym momencie wstąpiło nowe życie, a dostrzeżona blisko wyspa stała się chyba największym w świecie upragnieniem.
Jeden z majtków spojrzał uważnie na odsłoniętą całkiem wyspę i widać poznał ją po kształcie, bowiem zawołał z rozpromienioną twarzą:
— Mon Dieu! C‘est la Flores!
Istotnie, to była Flores, mała wysepka z spośród Azorów i najbliżej leżąca uczęszczanego okrętowego szlaku. Kontury dalszych wysp były jeszcze zamglone, lecz oko marynarza i te już wyczuły w oddali.
Wichna bez chwili zwłoki podała ster ku tej zbawczej wysepce, wystrzelającej z morskich fal jak poszczerbiony wazon pełen skał i zieleni.
— Mamusiu droga, — zawołała szczęśliwa — gdyby nam Pan Bóg był nie zaświecił słońca, to byśmy tę wysepkę ominęli napewno... Oh, już jesteś teraz uratowana, mamo... i ja i Grot — wszyscy!
Łzy matki i pełen szczęścia uścisk były obecnie najwymowniejszą odpowiedzią, gdyż dusza cała korzyła się przed Bogiem w gorącym dziękczynieniu za ocalenie i wysłuchanie błagań.