Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/12

Ta strona została przepisana.

piać myśli Obrochty. — Ale z czegóżby, z tak mizernego skaleczenia? —
Począł odganiać te podszepty, choć wzrastający cierpki ból nasuwał mu je coraz częściej. Wciąż jednak jeszcze nie dawał temu wiary, ufając ziołom a przede wszystkim swoim zahartowanym siłom. Niestety, z nastaniem mroku jedno i drugie ulegało złowrogiej mocy, która jak jadowity gad oplątywała całe ciało.
Groza, obca dotąd temu żelaznemu człekowi, wszczepiła mu się teraz w mózg, jak grot. Odczuwał coraz bardziej, że złowroga, roznosząca się siność sprawia nietylko odrętwienie, ale zarazem mąci pamięć. Myśl, że choroba może się skończyć jakim ciężkim kalectwem, lub nawet śmiercią, wprost dech mu w piersiach zapierała. Tylekroć razy w czasie zasadzki na drapieżnego zwierza śmierć mu już w oczy zaglądała, nigdy jednak o tem nie myślał, aż nagle teraz widmo kostuchy mignęło mu przez myśl, poczym prędko wróciło i milczkiem przyczaiło się w jaźni.
Nie śmierci jednak lękał się, ani chodziło mu o jego własne życie, ciężkie, samotne i złamane, ale o skarb jedyny jaki los mu zostawił, najdroższy, nad wszystko w świecie ukochane, młode, od lat dziecinnych w tej skwaterskiej zagrodzie wyhodowane dziewczę, jedyną córkę — Wichnę.
Przerażająca myśl, co w razie jego śmierci uczyniłaby z sobą ta słaba, opuszczona istota, tak nim wstrząsnęła rozpaczliwie, że postanowił zaraz o pierwszym brzasku dnia zabrać ze sobą córkę i czółnem udać się do odległego miasta Guerrero, aby szukać ratunku u lekarza. Ta jedna myśl złamała bez wahania jego twardą naturę i wprost chorobliwe uprzedzenie do ludzi, nakazując mu