Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/120

Ta strona została przepisana.

wysuszyć się od słońca, a jeszcze bardziej — zbadać woreczek zawieszony na piersiach...
Upatrzywszy sobie zaciszny kącik, najprzód przejrzała bacznie całą zawartość swojej oryginalnej i tajemnej sakiewki, a gdy znalazła skarb w porządku, zabrała się do zwilgotniałych szatek. Zdejmowała kolejno buciki i pończochy, dar pani konsulowej, poczem i lekką sukienkę i rozłożyła ją na krzaku. Pozostała w koszulce i czymś tam jeszcze, również od konsulowej, która niby rodzona matka modnie wyposażyła ją na drogę.
Stojąc jak śliczna figurynka, zpojrzała po sobie i równocześnie miły uśmiech okrasił jej twarzyczkę. Poznać było, że czuje się ze siebie wielce zadowolona, że nie przejmuje się zupełnie przykrym losem rozbitka, jak gdyby wszystkie przejścia były błahym zdarzeniem, po którym życie ułoży się znowu pomyślnie, i wszystko będzie dobrze. Chwilowy brak mamusi trochę nań tkliwie oddziaływał, zaraz się jednak pocieszyła, że za chwil kilka znajdą się razem. Myśl, że posiada teraz matkę, była dla iej najcudniejszą tęczą duszy, a gdy najgorsze już minęło, obraz przyszłości przedstawiał się jej w samych słonecznych barwach.
Naraz jakaś piękna ptaszyna usiadła na pobliskiej gałązce i zaświerkotał mile.
— Kocham cię, ptaszku — szepnęła słodko Wichna jakby to był znajomy z nad kwietnych brzegów Rio Salado. — I kocham cały świat, bowiem dopiero teraz jestem bardzo szczęśliwa! Oh, gdyby jeszcze żył tatuś... Boże, ten rekin byłby pewnie nie uszedł z jego ręki!
Nagłe wspomnienie zachmurzyło ją trochę, podczas gdy błyskotliwe myśli stwarzały fantastyczne obrazy, jako że ojciec, poza naturalnym uczu-