ciem, był dla niej zawsze synominem mocarza i jakąś wielką, wprost bajeczną postacią.
Śpiew ptaka rozpogodził ją znowu. Poczęła doń szczebiotać jak to w puszczy czyniła, przy czym milutki śpiewak wcale nie okazywał lęku. A więc pewnie jej nucił i dziwował się krasie, włosom tak pięknym, niczem oprzęd kokona i całej tej postaci tchnącej czarem młodości, niby rozkoszna wiosna.
I szaty wysuszyły się w blaskach i otuliły znowu gibkie ciało dziewczyny, kiedy na wyzłoconych słońcem falach ukazały się właśnie dwie szalupy i hen, na samym krańcu horyzontu, smuga okrętowego dymu nad kończynami masztów. Obydwie łodzie zmierzały w stronę wyspy od północy, i jak się Wichna domyśliła od razu teraz dopiero, gdy ustąpiła mgła, odnalazły kierunek.
Uradowana Wichna zawróciła ku matce z pocieszającą wieścią, lecz ta już szła na przeciw razem z całą grupą rozbitków, wyczekujących niecierpliwie na powrót marynarzy. Wszyscy już jako tako przyszli do równowagi, a ciepłe słońce powracało im siły i rozpraszało czarne myśli.
Za chwilę gromada kobiet znalazła się na wzgórzu gdzie przekonano się do reszty, iż nie ma powodu do rozpaczy, że wyspa nie jest pusta i niewątpliwie widoczny w oddali okręt w jakiś sposób zaopiekuje się ich losami.
Jak dotąd na pierwszym planie było za wszelką cenę uratowanie życia, tak teraz gdy uszło widmo śmierci, jęły przychodzić refleksje na temat czy „Bretania“ zatonęła, a z nią razem pasażerskie bagaże. Oczywiście wielu z podróżnych posiadało w walizach jeśli nie cały swój majątek, to bodaj jego część, nic więc dziwnego, że obecnie budził się żal za stratą, nasuwając różne bolesne
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/121
Ta strona została przepisana.