Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/126

Ta strona została przepisana.

U wejścia stał poważny oficer, a że się schodki poruszyły, wyciągnął rękę do uśmiechniętej Wichny.
— Panie kapitanie, to Polka! — radośnie zawołał pan porucznik.
Wichna weszła na pokład powitana ukłonem i mile zaskoczona spojrzeniem kapitana.
Znalazła się wśród swoich, dobrych, serdecznych ludzi — była jakby już w Polsce...

IX

Zmienne dotychczas powodzenie Wichny poczęło wchodzić na coraz trwalsze tory. Zaraz w pierwszy wieczór podróży na polskim parostatku stała się pupilką całej niemal załogi z kapitanem na czele, a pan porucznik Wejher już wprost przepadał za jej rozkosznym towarzystwem. Oczywiście w pierwszym rzędzie działała na męskie otoczenie niepospolitym czarem dziewczęcej urody, lecz niemniejszymi zaletami były jej szczerość i prostota, graniczące dość często ze słodką naiwnością małej dziewczynki. Wprawdzie krótkie obycie wśród kulturalnych ludzi poczęło hamować niektóre jej zapędy i kazało ujarzmiać z puszczy wywiezioną swobodę, mimo to jednak była wciąż jeszcze tym dzikim kwiatem posiadającym swoją odrębną woń i duszę. Grzeczności z jakimi spotykała się wokół, przyjmowała jak coś zupełnie naturalnego, co jest zwyczajem tego nowego świata, oswajając się z nimi bez cienia najmniejszej choćby dumy. Poprzednie, zupełnie obce towarzystwa podróży krępowało ją bardzo, podczas kiedy obecne, złożone z samych Polaków, ośmielało ją do tego stopnia, że