Dwoje tylko rozbitków naprawdę nie straciło humorków, pomijając zgoła odmienny nastrój Obrochtowej — to Wichna i jej pies. Pierwsza z natury nie brała nic tragicznie, owszem, nawet tonący okręt był dla niej pełną emocji nowością, zaś Grot, przylgnąwszy szczerze do polskich marynarzy, zachwalał sobie ich karesy a jeszcze bardziej hojne dłonie. Młodzi junacy polubili go wszyscy i już wiedzieli o jego mężnych czynach w puszczy, ba nawet o przygodzie w Monterey, gdyż i tej Wichna nie okrywała tajemnicą, jak tylko odpowiednio zacieniowała jej realizm. Rzecz zrozumiała, że opinja taka musiała zjednać sobie przyjaźń, która poniekąd zamieniła się w pomost między tym czy owym kochliwym marynarzem, a tą rajską dziewczyną.
Aliści żaden z nich nie zjednał sobie gorętszych względów Wichny, nawet piękny porucznik Wejher, wykorzystujący każdą wolniejszą chwilę, oraz stale marzący, czym by ją uradować i otrzymać w podzięce wymowniejsze spojrzenie. Ona zaś, nie różniczkując wcale uczuć i jakby nieczuła na wszelki objaw sentymentu, wszystkich lubiła jednakowo, za to, że byli rodakami, że mówili po polsku, byli dobrzy, weseli i wprost z kocią zwinnością umieli wdrapywać się po linach na sam wierzchołek masztów. To ostatnie imponowało jej najbardziej, to jedno budziło szczery podziw i gdyby nie perswazje matki, toby natychmiast popróbowała owych sztuczek, trudniejszych wprawdzie od spinaczki po mniej gładkich lianach w puszczy, lecz by napewno próba źle nie wypadła...
Tak więc wszelkie romantyczne zakusy nie odnosiły skutku, a flirt jaki się nieraz jął pomyślnie zaczynać, najniespodziewaniej urywał się po kilku wstępnych akordach i czarodziejska
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/128
Ta strona została przepisana.