jutrz zaś odbyła się uroczysta dekoracja orderami kapitana okrętu i wielu marynarzy.
Z różnych względów postój „Polonii“ w porcie przedłużył się do trzeciego dnia, po czym niemniej owacyjnie żegnana, opuściła wdzięczne gościnne miasto i ruszyła z otuchą na niespokojne wody kanału La Manche.
Wichna wraz z matką, aczkolwiek ich okrętowe karty były wykupione do Havru, z namowy gościnnego kapitana zaniechały kolejowej podróży, aby, poza zmiejszeniem kosztów, zobaczyć jeszcze cud polskiego wysiłku, nowe portowe miasto — Gdynię.
Chwiejba krótkich, zjadliwych fal towarzyszyła „Polonii“ aż do duńskich wybrzeży, szczególnie zaś niespokojne było Morze Niemieckie. Dało to asumpt marynarzom, nic sobie nie robiącym z tej zajadłej zaczepki, do różnych wniosków, a przede wszystkim, że to polska bandera tak rozłościła niemieckiego Neptuna, jak kolorowa płachta irytuje barana...
— Raz był taki wypadek: — opowiadał pewien majtek, Kaszub z pochodzenia. — U ojca mego ścięto za domem drzewo i pozostał nad ziemią prawie łokciowy pień. Na owym pniu pasterka rozłożyła swoją czerwoną kieckę, aby wysuszyć ją od słońca. Wszystko było w porządku, póki tej kiecki nie spostrzegł wreszcie kozioł. Wściekły, kto śmiał w ten sposób podrażnić jego capią naturę, runął nogami na bezczelnego wroga. Naturalnie wróg nawet nie drgnął. Rozsierdzony kozioł wziął znowu rozpęd i bęc ciemieniem w pień. Nie pomogło. Dalejże zatem nowy atak, i znowu aż do skutku...
Urwał i spojrzał na ciekawych kolegów.
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/131
Ta strona została przepisana.