Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/135

Ta strona została przepisana.

Cóż miał jej na to odpowiedzieć? Więc się tylko uśmiechnął i wjmował z kołczana nową strzałę Amora, chybiającą mu stale.
— Egoistka jest z panny Wichny. A ja za panią oddałbym całe życie... Kocham panią, — począł próbować niby żartem — a pani jest nieczuła... Nie rozumie mych spojrzeń, nie ocenia gorącego uczucia, ot, wszystko jej obojętne...
— Aha, nieprawda — zaprzeczyła. — Bo ja też pana kocham, Grota, okręt z wszystkimi ludźmi, lecz najbardziej mamusię!
Miał więc czego tak pragnął, chociaż nie w takiej formie. Nie było mu wesoło, lecz musiał parsknąć śmiechem.
— Kocha mnie pani tak, jak psa... dziękuję!
To mało? A co pan myśli, że ja Grota nie kocham całym sercem? Kocham go od małego szczenięcia i nigdy się z nim nie rozstanę. Czy nie wart tego?
— Ale wart, tylko niestety ja wart tak samo...
— Przepraszam, trochę inaczej, bo pan jest człowiekiem.
— Wielka pociecha, ani słowa! A coby pani uczyniła, gdyby właśnie ten człowiek, który tak bezgranicznie rozmiłował się w pani, z rozpaczy rzucił się teraz w morze?
Nie wiedział co chciał przez to osiągnąć, ale tak jakoś samo mu się wyrzekło.
— Cobym zrobiła?
— Bardzo jestem ciekawy.
— Natychmiast skoczyłabym do wody, aby go wyratować. Ja już raz z wezbranego strumienia wyłowiłam tonącą sarnę, ale o mało wtedy nie przewróciłam się z czółenkiem. Zresztą i takbym była dopłynęła do brzegu.