wszelka wieść i nawet nie wiedziano, czy żyje. Jak mówiono ogólnie, przyjechały „z pełnym worem pieniędzy“ i snać musiało to być prawdą, jeśli ledwie zagrzały miejsca w starej ojcowej chacie, porwały się na tak wielką budowlę. Poza podziwem budziło to i zwykłą ludzką zazdrość, ale że wdowa była góralką z Chochołowa, zaś Wichna córką po Michale Obrochcie, mającym niegdyś wielki mir wśród górali, przeto ta zazdrość nie szkodziła przybyłym, tem bardziej, że były obie bardzo „ludzkie“ nie okazując przy tym żadnej dumy, jak niektóre „przerobione ceperki“. Szczególnie cała Obrochtowa rodzina przyjęła je serdecznie, bo to i były swoje i dzieciom, nie wyłączając starszych, dostało się po jakimś upominku. W końcu stryki i ujki wraz z synami znaleźli dobre zajęcie przy zwózce drzewa i ciesielce, habrykę i napitek, a że o grosz we wsiątku było niezwykle trudno, przeto kobietom nie szczędzono pomocy i willa rosła jak na drożdżach.
Pomysł takiej budowy powstał właściwie jeszcze w Meksyku, w praktycznej głowie Pana konsula i jego dobrej pani, a dojrzał po powrocie do kraju. Tak się bowiem złożyło, iż po przyjeździe do Gdyni Obrochtowa wraz z córką musiały zatrzymać się na noc w pensjonacie w Poroninie i ten to właśnie pensjonat, pełen letników i turystów, obudził w Wichnie nieprzeparte pragnienie wybudowania własnej willi, mającej być nietylko dobrą lokatą kapitału, lecz i zapewnieniem przyszłości wśród ukochanych przez nią gór. Myśl, że pan konsul, o którym pamięć zachowała jak świętość, szczerze jej to doradzał, przemogła perswazje różnych nieproszonych doradców i młode dziewczę przy pomocy swej doświadczonej matki postawiło na swoim.
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/139
Ta strona została przepisana.