z całą zapalną gotowością ofiarowywał Wichnie swe usługi, choć się zaprzyjaźnili do tego stopnia, że nawet poczęli sobie mówić po imieniu, naraz jął się coraz to rzadziej pokazywać, jakgdyby zhardział lub pogniewał się o co.
Wśród licznych jednak zajęć, rzadka obecność Jędrka przechodziła u Wichny prawie że bez uwagi, i chociażby nieraz przyjrzała się chętnie młynkom jego celnej siekierki, miała zaprzątniętą czemś główkę. Jeśli nie zabawiała dzieci stryja, to przy matce uczyła się gotować, a gdy już kuchnia sprzykrzyła jej się trochę, to próbowała ciosać drzewo lub podawała majstrom deski. Wszędzie jej było pełno, wszystko zaciekawiało ją jak dziecko, że nawet błahy drobiazg nie uszedł jej uwagi. Znalazła również czas i na to, by wprawiać się w pisaniu, bowiem uznała sama, że umiejętność jej w tym względzie winna osiągnąć wyższy poziom. W tym krótkim czasie była zmuszona na kilka listów odpowiedzieć, najpierw porucznika Wejhera, których miłosna treść rozweseliła ją niemało, aż znowu nadszedł list od konsula z Meksyku. Owi przychylni i tak ogromnie dobrzy państwo wiedzieli już z dzienników o morskiej katastrofie i chociaż było im wiadomym, że polski okręt uratował rozbitków, przecież pytali się troskliwie o dalsze losy pokochanej rodaczki. Odpowiedź na ten list podyktowała Wichnie matka, przy czym włożyła do koperty trzy tatrzańskie szarotki w upominku dla państwa i Irusi, jednak dla pana porucznika już sobie Wichna sama skoncypowała wynurzenia.
Niestety, zakochany marynarz dowiedział się o wszystkim, tylko nie o tym o co prosił, a to — że przyjechała do Polany szczęśliwie, że góry są cudowne, że już widziała Mirskie oko i jelenia
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/143
Ta strona została przepisana.