Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/15

Ta strona została przepisana.

chorego. Przymknął na chwilę oczy, jak gdyby pragnął zatrzeć w myślach ten obraz. Czynił tak długie lata, gdy obraz temtej żywiej zjawiał mu się w pamięci, a dnia prawie nie było aby nie wracał myślą do baraku chicagowskiej fabryki, kędy poznał się z Hańdzią, gdzie ją pokochał bezpamiętnie i gdzie uwili sobie gniazdko. Jakżeż byli szczęśliwi, jakaż radość rozpierała im piersi, kiedy miłość obdarzyła ich córką!
Aż nagle po trzech latach zachmurzyło się szczęście, oczy Hańdzi stały się jakieś inne.. Zaskoczony tą zmianą począł coś podejrzewać, aż wreszcie dnia pewnego zastał żonę w objęciach inżyniera fabryki. Stał chwilę oniemiały, jak gdyby życie w nim zamarło. Stał bez ruchu i patrzał jak inżynier zasłonił Hańdzię rewolwerem, potem jak przerażona opuszczała z nim pokój. Stał jeszcze długo, jakby rażony gromem, nie mogąc nawet rzucić się na nich, ażeby pomścić straszną krzywdę. Coś mu zakneblowało gardło i odebrało wszelką władzę.
Kiedy wreszcie przyszedł nieco do siebie, rzucił się z jękiem na podłogę, a gdy wyszlochał łzy ostatnie, powstał jak obłąkaniec, zacięty i milczący. Tego dnia jeszcze spakował swoje kufry, podjął oszczędności z banku i z dwuletnią córeczką opuścił w nocy miasto. Mieszkanie pozostawił otwarte, straszliwie obojętny, co się z nim stanie i czy kto doń powróci.
Jakoż nazajutrz wróciła Hańdzia zalana łzami i skruszona, lecz mąż już o tem nie dowiedział się nigdy, przepadł jak kamień w wodzie i ślad o nim zaginął. Odjechał by nie powrócić nigdy.
Przez jakiś czas imał się pracy w kalifornijskich miastach, lecz coś go stale pędziło coraz dalej. Świat teraz zdawał mu się zawistny i potwor-