sień nakazywała zawczasu pożegnać się z halami i powrócić w doliny na okres długiej, nudnej zimy. Odwiecznym prawem trzeba było rozstać się z wonną, zieloną trawą, słońcem i koczowiskiem pod gołym stropem nieba, a przede wszystkim z najdroższym skarbem życia, swobodą.
Cicha Polana zazbyrczała dzwonkami tej osobliwej ciągnącej z gór procesji. Bartuś Tatar, stary lecz krzepki jeszcze baca szedł za nią w tyle z juhasami, podczas gdy psy owczarki pilnowały porządku nad niesfornym kierdelem.
Przy zagrodzie sołtysa już czekali gazdowie na powrót oraz przydział dobytku. Jakoż zatrzymała się na łączce ogrodzonej żerdziami, a baca, poprawiwszy na pochylonych barkach brudną, zniszczoną cuchę, z pod której wyglądała szyjka gęśli baranią główką zakończona, podszedł z świtą juhasów do gazdowskiej gromady i kłobuczkiem pokłonił się dokoła.
— Pochwalony Jezus Krystus — odezwał się na wstępie i najprzód do sołtysa wyciągnął czarną, chudą rękę.
— Na wieki — chórem odpowiedzieli gazdy.
Po przywitaniu, z którego poznać było jak wielkim cieszył się baca poważaniem, zaczęło się składanie sprawozdania z całorocznych wypasów i gazdowstwa na halach. A więc jaki nastąpił przyrost stada, ile zdobyto runu i nabiału, ile owiec zginęło w przepaściach czy to pazurach misia, słowem — poczęła się przesuwać cała kronika pasterskiego żywota, wszystkie jego radości, smutki i wydarzenia. Cały ten długi raport miał w sobie poważny i uroczysty nastrój, niemal skupienie jakowegoś obrządku. Bartuś Tatar, siedzący w pośrodku na kamieniu, prawie wszystko wypowiadał z pamięci, tylko w bardziej zawiłych spra-
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/150
Ta strona została przepisana.