— Taak? To i lepiej... Jeszcze raz ci powiadam, strasz się tego chłopaka bo to pędziwiatr i niedowiarek jakich mało!
Wichna słysząc te słowa jakoś nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
— I ty się z tego śmiejesz? — zapytał prędko. — Dlaczego?
— Bo Jędrek pewnego razu też powiedział, że i jegomość...
— Proszę, nie krępuj się mów śmiało!
— Już nic takiego, tylko sobie markocił, że go jegomość nienawidzi... Mówił, że to wszystko jeno przez te gazety i czytanki...
— Tak, bo mi buntuje parafię! Daje ludziom zakazane gazety, gorszące książki i mędrkuje na wiecach.
— A czy widział jegomość jak on rzuca toporkiem? — spytała Wichna w dobrej wierze.
Proboszcza aż wstrząsnęło.
— Djabeł za owo niedowiarstwo rzuci tak kiedyś jego przekorną duszę! — odrzekł zdenerwowany. — I za te bunty, nieposłuszeństwo, za wszystko!
Wichna myślała nad czymś krótką chwilę, wreszcie odezwała się z prośbą:
— Niech się jegomość nie gniewają... On nie jest wcale zły, tylko... ja sama nie wiem jak powiedzieć... Onby tak chciał, ażeby wszystkim było dobrze, żeby górale trzymali się pospołu i zachowali swoje stare zwyczaje... A jegomość podobno skasował im sobótki i wszelakie w dawnych czasów obchody, jakich ja jeszcze nie widziałam...
— Bo to pogaństwo i nic więcej! — przerwał jej proboszcz.
Zaczęła się na ten temat rozmowa, ale nie trwała długo, bowiem Wichnie śpieszyło się do lasu.
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/153
Ta strona została przepisana.