Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/158

Ta strona została przepisana.

tejże chwili, gdy już Grot pytał się oczyma swojej pani czy atakować domniemanego wroga, z za smreków wyszedł góral, bacznie rozglądając się wokół. Nie ulegało wątpliwości, że musiał spostrzec warczącego wilczura i siedzącą dziewczynę, ale jakby mu na tym zależało, by nie okazywać tego, że wypatruje grzybów i nie widzi nikogo.
Wichna uspokoiła cicho psa, podczas gdy serce raźniej ozwało się jej w piersiach. Poznała Jędrka...
Przez krótką chwilę obserwowała jego postać, wreszcie, zadowolona ze spotkania, złożyła dłonie w trąbkę i krzyknęła ochoczo:
— Hop, hop!
Oczy Jędrka podniosły się od ziemi. Niby to szukał skąd go dolata głos i dopiero, kiedy Wichna powstała, spostrzegł ją właśnie i szarmancko ukłonił się jej kapeluszem.
— Proszę do mnie, tu grzybów co niemiara! — zawołała, pokazując przed siebie.
Jęła teraz jakby trochę żałować, że pierwsza zaczepiła tego „honorowego‘ł chłopaka, lecz było już zapóźno.
Jędrek zbliżył się wolno, jakby rozmyślnie nie chciał okazać swej radości, mając w jednej ręce swoją czarodziejską ciupagę, zaś w drugiej z paru tylko garściami grzybów.
Po przywitaniu, ze strony Jędrka nieco przesadnym w uprzejmości, Wichna wskazała palcem na kępkę borowików.
— Popatrz, jakie dorodne! Te już dla ciebie zostawiłam...
— O, jakże mógłbym wykorzystać cudze szczęście — począł wzbraniać się Jędrek, jakoś „po pańsku“ nastrojony. — Przecież ja sobie sam poszukam...