Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego? Widzisz, ja mam już pełen koszyk i fartuch, więc do czego je wezmę? Proszę, zabierz je sobie, bo się do jutra postarzeją — i nie czekając kiedy zgodzi się na to, wybrała sama grzyby i ruchem, który nie uznaje sprzeciwu, włożyła mu je do woreczka. — Tak ma być, a resztę jeszcze dozbieramy — dodała i uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Dziękuję — szepnął Jędrek, lecz już jakoś inaczej. Chwilowa i sztuczna jego powściągliwość, oraz nieszczery ton poczęły się rozwiewać, natomiast koło serca robiło mu się coraz cieplej.
— A teraz znowu coś ci pokażę: spojrzyj, wiewiórka. Prosiłam ją do siebie, ale jakoś zejść nie chce...
Jędrek przypatrzył się uważnie i pokazując białe zęby rzekł z radosną gotowością:
— Jeżeli sobie życzysz, to w lot będzie tu leżała na ziemi...
Zdziwiła się uroczo, że aż rozkoszne mrówie ogarnęło górala.
— A jakim sposobem?
— Jakim? A ot, ta ciupaga ją zniesie...
— Zabiłbyś ją?
— Miłe mi życie wszystkich stworzeń, ale jeślibyś chciała, to już tu leży...
— Nie, nie — poczęła się litować — ona taka cacana!
W tej że chwili wiewiórka, jakby czując że może waży się jej życie, śmignęła po gałęziach na sam wierzchołek buku.
— Wichna klasnęła w dłonie.
— O, nie dowierza ci i czmychnęła biedactwo!
Jędrek szczęśliwy, że tak pomyślnie rozwija się spotkanie, coś w okamgnieniu postanowił.
— To nic. Ale jak myślisz, trafiłbym ją siekierką?