Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Może, chociaż trochę wysoko i te konary zawadzają — powątpiewała.
— Ano, tu się przekonasz — odpowiedział z zagadkowym uśmiechem, jednakże Wichna szybko chwyciła go za ramię.
— Ja wiem, trafiłbyś, ale jej nie zabijaj! — poczęła prosić i swą lubą postacią zastąpiła mu drogę.
Droczył się z nią przez chwilę, hamując się co sił, by jej nie porwać w rozognione ramiona, wreszcie ustąpił, choć i tak wcale nie miał zamiaru pozbawiać życia niewinnego zwierzątka.
— No, dobrze, usłucham cię, lecz pragnę cię upewnić, żebym nie chybił.. Widzisz tę gałązkę na której przed tym huśtała się wiewiórka? O, tę pochyłą ku dołowi — pokazał toporzyskiem.
— Widzę.
— No to ci ją odetnę, akurat w owym miejscu, kędy ona siedziała...
— Owszem — odpowiedziała Wichna chętnie, ogromnie bawił ją taki popis.
Uradowany Jędrek odszedł w tył kilka kroków, zbadał stopami grunt i spojrzał ku górze. Przez kilka sekund tkwił wytężonym wzrokiem w punkcie upatrzonej gałęzi i silnie rozpierał się na nogach. Wyglądał teraz niby jastrząb mający za moment spaść błyskawicą na ofiarę. Naraz sprężyste ramię Jędrka uczyniło ledwie że dostrzegalny ruch i równocześnie zafurczała w powietrzu wyrzucona ciupaga. Przeleciała tak nagle, że oczy Wichny prawie jej nie widziały. Nim się spostrzegła, toporek spadający na ziemię już się obijał po konarach, tuż za nim opadała gałązka, ucięta jak najcelniej.
Jędrek odetchnął ucieszony, zaś w czarnych oczach zapalił mu się triumf.