Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/162

Ta strona została przepisana.

ruszającym się listkiem. Ja tak niezmiernie lubię patrzeć się na to... Dobrze?
Jakże mógł jej odmówić, on, który tę promienną dziewczynę pokochał skrycie do ostatecznej możliwości.
Za chwilę już jej dawał oznaczoną gałązkę, przy czym, nie mogąc widać zdzierżyć dłużej ciężaru jaki przygniatał go od dawna, szepnął nieśmiało i jakby nieco żartem.
— Jabym dla ciebie strącił nawet gwiazdeczkę z nieba...
Słowa te, jak i ich słodki ton, mile podziałały na Wichnę.
— Tak, gwiazdkę strąciłbyś — ozwała się po króciutkim wahaniu — a do nas to nie zajrzysz... Dawniej przychodziłeś codziennie, a teraz... Może się o co pogniewałeś? — spytała, poważniejąc.
Miłość Jędrka cała wylała się na twarz.
— Niechże Bóg mnie uchowa! — zaprzeczył szybko. — O co jabym się pogniewał?
— Więc dlaczego nie odwiedzasz mnie teraz?
— Ot, tak się jakoś dziwnie składa — westchnął i wsparł się na ciupadze.
Odpowiedź ta nie zadowoliła Wichny.
— Jędruś, ty coś ukrywasz... Przecież mi powiedz...
Znów się zawahał, chociaż przesłodkie słowa Wichny topiły go jak śnieg. Wprawdzie w razie potrzeby był nieustępny, twardy, jak wreszcie każdy góral, jednak wobec tej czarownej dziewczyny ulegał jak dziecko.
— Bo to widzisz — odezwał się po chwili — takie ludzkie języki... Było im na zawadzie, że często do was zachodziłem...
— A cóż komu do tego?