Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/164

Ta strona została przepisana.

ką zakopiańską kasetę, a dla ciebie kozicę... — zwierzył się teraz, jakby w zapłacie za tę miłą wiadomość.
— Naprawdę? Jakiś ty dobry... — wyszeptała słodziutko.
— Ot, umiem rzeźbić, to się bawię...
Jak był odważny do szaleństwa, tak jakoś nagle opuściła go śmiałość i cały potok słów, pragnących coraz to dalszych zwierzeń, zatrzymał mu się w gardle i począł cofać się do wnętrza. Ta przebrana, chociaż z całej duszy góralka, daleka od sztuczności, nawskroś szczera i prosta, nie wiedząca co to zarozumiałość albo duma, miała jednak coś w sobie, co Jędrka trzymało wciąż zdaleka i odbierało mu odwagę. Z inną dziewczyną, albo nawet księżniczką, byłby o wiele śmielszy, parskałby śmiechem i figlował bez miary, a przy tej jednej tracił rezon, jak gdyby się obawiał, by jej czemś nie urazić. Dalszą rozmowę mógł teraz również tak jakoś pokierować, a przecież tego nie uczynił, woląc raczej męczyć się nadal tajemnicą i łudzić się nadzieją jakiejś pomyślnej chwili.
Szukając dalej grzybów, przeważnie rozmawiali o górach, a już najbardziej radowała się Wichna bliskością nieznanej sobie zimy i nartami. Śnieg w rozpadlinach górskich już widziała, natomiast nie mogła sobie wyobrazić całego świata w takiej puszystej szacie no i tak zachwalanej jazdy po niej.
Wchodzili w coraz to gęstszy las. Pofałdowany dotąd teren spadał obecnie w dół, tworząc trudno dostępny parów, pełen zmurszałych skał i wykroków. Z gęstwi podszycia wystrzelały ku górze wierzchołki jedli oraz potężnych smreków, splątane gałęziami, o pniach wysmukłych niby olbrzymie monolity i tak wiekowych, że pamiętały pew-