upłaz do ojcowskiej sadyby. Wyszedłszy na pogórek zaśpiewał z całej piersi, jakby w ten sposób chciał sobie pofolgować i zagłuszyć myśli, które słodkie słowa dziewczyny tak bałamutnie podnieciły:
Ej! góral jo se góral!
Ej! spod samiuśkich Tater!
Ej! descyk mnie wykąpoł!
Ej! wykołysoł wiater!
Wichna stanęła i obejrzała się za siebie. Jędrek bielił się na upłazie, a jego silny głos niósł się echem w dolinę.
Ej! góry moje, góry.
Ej! gwiazdeczko na niebie!
Ej! dyć cie kochać musem!
Ej! wkie patrzem na ciebie!
Za chwilę znikł jej z oczu i chociaż śpiewał dalej, już słowa śpiewki dolatywały niewyraźnie. Ale jeszcze słuchała, jeszcze ją tam coś pociągało mile...
Już go przy niej nie było, a przecież był... pozostał w myślach, nawet w oczach, taki jak tam na skraju lasu, taki, jak orzeł...
Zda się, że szala Jędrka przeważyła się teraz, a jego biała gunia poczynała przysłaniać czyjeś sentymentalne oczy i marynarski mundur.
Dzisiejszej nocy Wichna nie przespała tak dobrze, jak to zwykle bywało. Szczegóły minionego dnia, aczkolwiek nie miały w sobie nic nadzwyczajnego, jakoś jej się uczepił pamięci i nastroiły podświadomość do chaotycznych rojeń.