Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Najprzód śnił się jej niedźwiedź zachodzący do swej zimowej gawry, ogromny, wprost monstrualny, z nieżywą owcą w pomrukliwej paszczące, oraz strzępami mchów w długich brunatnych kudłach; za chwilę owca ta przemieni się w lamę, tę z meksykańskiej puszczy, kochaną żywicielkę i przyjaciółkę. Chciała jej skoczyć na ratunek, przejęta do żywego bolesnym i rozpaczliwym bekiem duszonego zwierzęcia, niestety, coś jej obezwładniło nogi i przykuło do ziemi. Na szczęście lama jęła się jakoś wyswabadzać z pazurów i już się zdawało, że zdoła umknąć śmierci, gdy wtem z gąszczu parowu wypełzło ciemne, śliskie cielsko rekina i człapiąc ogromnymi płetwami, parło zgłodniałe do lamy i niedźwiedzia. Rozpoczęła się teraz krwawa, zażarta walka dwóch zajadłych potworów, podczas gdy lama, bezsilnie podrywając się z ziemi, odwlokła się cośkolwiek i pełna przerażenia w wielkich, niewinnych oczach, jakoś nie mogła zerwać się do ucieczki. Wystarczyło obecnie tylko rękę wyciągnąć aby jej przyjść z pomocą, jednak i rękom zabrakło naraz władzy, jakby je tężec opanował. Wtem z poza drzewa huknął strzał, pełen dymu, ogłuszający... Z głowy lamy trysnęła w górę krew, nieszczęsne zwierzę śmiertelnie ugodzone zwaliło się na grzbiet i jęło bić nogami w ostatnich konwulsjach. Jezu, kto to mógł zrobić, kto ją ustrzelił?! O, już jest sprawca, kłąb dymu odsłania właśnie dziko śmiejącą się postać don Carlosa... Serce w Wichnie zamarło. Hiszpan śmieje się dalej niby czart, łyska ślepiami i krzyczy ironicznie: — Bon dia, senorita!... Mgła nienawiści zasłania oczy bezbronnemu dziewczęciu, ale to nic... rzuci się na oślep i życie wydrapie z gardła ohydnemu złoczyńcy za śmierć tego nie winnego stworzenia... Nareszcie mogła się jakoś