wiedziała co to smutek. We wszystkim umiała znaleźć coś pięknego i szczebiotliwie dzieliła się z nim swą radością...
O matce nigdy z nią prawie nie rozmawiał, lub zbywał jakiemś słowem, jakby wogóle nie istniała na świecie. O ludziach wyrażał się nieufnie, jednakże nie zwierzał się, nie skarżył, nie użalał. Wszystko, co tylko za złe uważał w swym pojęciu, zatajał przed nią, jakby się lękał, aby jej duszy nie zachmurzyć.
Gdy nieraz jakaś nowa myśl zakiełkowała w główce tego półdzikiego dziewczęcia, to albo ją objaśniał, jeżeli uznał za stosowne, albo zbywał półsłówkiem i zabraniał zastanawiać się nad tem.
Co należało uczynić z nią w przyszłości, nie wiedział jeszcze sam, jak gdyby bał się o tem myśleć. A myśli takie coraz częściej go nachodziły, chocież głęboko pragnął, aby obecne życie nie zmieliło się nigdy, by tu na zawsze pozostali.
Rozsądek kazał myśleć inaczej i radził powrót do środowiska ludzi, a przede wszystkim powrót do rodzimego kraju. Przecież tam inni ludzie, lepsi, swojacy.. Ale zwlekał ciągle, choć czuł coraz większą pokusę do powrotu, rozmawiał o tem z córką, radował się z jej zgody lecz jakoś ciężko było mu rozstać się z puszczą, z jej śpiewem i donośnym porykiem, z jej bujnym życiem.
Aż naraz, kiedy myśl o powrocie jęła coraz bardziej dojrzewać i przemawiać do serca i rozumu, los stanął w poprzek jego nadziejom i rzucił mu na drogę nieprzebytą zaporę. Zamiast, by się powoli sposobić do powrotu, fatalne zakażenie chwyciło w szpony nieszczęsnego skwatera i powaliło z nóg śmiertelnie.
I oto teraz leży w cieniu platanu z zamknięte-
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/17
Ta strona została przepisana.