mówił do niej... i jak miłośnie brzmiało jej imię w jego ustach!
Tak marząc, była pewna, że gdyby znalazła się w jakimś niebezpieczeństwie, to bez wahania skoczyłby jej z pomocą, nie dbając jaką ofiarę byłoby trzeba przy tym ponieść. W tym przekonaniu utrwaliło ją wczorajsze grzybobranie, w czasie którego po raz pierwszy uważniej zastanawiała się nad tym spojrzeniem Jędrka i jego zachowaniem. „Nie chciałem — zwierzał się jakimś nabrzmiałym smutkiem głosem — ażeby cię dotknęła choć najmniejsza obmowa, ażeby na twe oczy nie padł ani cień chmurki... Było i jest mi ciężko i smutno, ale tylko dla tej jednej przyczyny zaprzestałem odwiedzin“. — Jakże te słowa są wymowne! Ciężko mu było, jednak zdobył się na to, by tylko o niej nikt się źle nie wyraził... Dumny jest, a przecież nie dbał tyle o własną opinię, ile właśnie o jej honor... A te jego spojrzenia, przedziwnie brzmiący głos, a ta pochopność, by tylko sprawić jej przyjemność... Gdyby było inaczej, to przecież byłby nie tak chętny, obojętniejszy, ani do ludzkich bajań nie przykładałby wagi...
Postać Jędrka poczęła w oczach Wichny nabierać coraz to większego znaczenia. Przemawiały za nim i młodość i uroda, wreszcie różne zalety składające się na typ nieprzeciętnej wartości syna gór. Górował nad wszystkimi, nie tylko odwagą i zręcznością, ale ogładą, grzecznością i żywiołowym przywiązaniem do swej podhalańskiej kolebki. On jeden znał po imieniu wszystkie zawrotne turnie, przełęcze, krzesanice i tajemnicze groty i ten świat skalny, pełen czaru i grozy, kochał jakąś wyższą, idealną miłością.
Ogienek w sercu Wichny, jaki swojego cza-
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/172
Ta strona została przepisana.