su palił na okręcie uścisk porucznika Wejhera, począł się teraz wzmagać, aliści nie do marynarza, choć i ten nadal plątał się mile pośród wspomnień, tylko do wolnego ptaka gór, Jędrka. Tamten daleki, nieobecny, bladł w wyobraźni z dnia na dzień, podczas gdy góral przy wczorajszym spotkaniu przywłaszczył sobie jakiś rozkoszny ogień i niespodzianie go podniecił, tak swym pozornie mało znacznym zwierzeniem, wreszcie zapałem i niemą mową spojrzeń. Nie ulegało wątpliwości, że dzień wczorajszy w drzemiącym dotąd sercu tego na wszystko wrażliwego dziewczęcia uczynił wcale paważną zmianę, skłaniając je do myśli i rozważań nad objawem nowych, niepokojących, a jednak dziwnie miłych uczuć.
Już dniało w całej pełni i na podwórzu wszczęła się zwykła codzienna krzątanina, kiedy Wichna otrząsnęła się z marzeń i jęła się ubierać. Z kolei zawsze z jednaką serdecznością przywitała się z matką, po tym pobiegła do potoku, swej prymitywnej, jednak najulubieńszej umywalni. Nawyk ten wyniosła z sobą z puszczy, a Rio Salado zastępował jej teraz potok Mała Roztoka. W nim w czasie lata zażywała kąpieli, łowiąc pstrągi w jego kamienistym korycie i tu co dnia uzupełniała toaletę.
Zimna, źródlana woda orzeźwiła ją wielce, że twarz aż paliła żywym, czerstwym rumieńcem, ale nie zmyła jakoś z oczu z nocy pozostałych obrazów i nie zgłuszyła myśli. Wprawdzie niektóre, lecz te, których przedmiotem stał się Jędrek, tak się uczepiły pamięci i tak narzucały się oczom, że oż jęła się dziwić tej nawet miłej nahalności.
Koło południa tak ją to sobą ogarnęło, że zaraz po obiedzie wybrała się do Jędrka, mimo choć według planu dopiero jutro mieli się udać do
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/173
Ta strona została przepisana.